Błędne porady doradców finansowych – przykłady z życia wzięte
W poprzednim wpisie wyjaśniłem, że nie wolno wróżyć w obie strony – nie tylko, że akcje będą rosły, ale również, że czekają nas spadki na giełdzie.
Przytoczę dwa przykłady szkodliwości wróżb o „końcu hossy” i „nieuchronności spadków”.
W maju 2005 roku prowadziłem szkolenie dla agentów ubezpieczeniowych na temat sprzedaży funduszy inwestycyjnych. Niespodziewanie pod koniec spotkania, już na etapie swobodnej rozmowy, wpadł prezes TFI, którego jednostki sprzedawali uczestnicy szkolenia. Minęły właśnie dwa lata hossy (rozpoczętej w maju 2003 r.) – co wydawało się ewenementem jak na polskie warunki (do 2003 r. wzrosty cen akcji na GPW nie trwały nigdy dłużej niż 12 miesięcy) – i akurat miała miejsce głęboka korekta tego dwuletniego wzrostu.
W pewnym momencie jeden z uczestników szkolenia zapytał mnie: – Co by pan doradził komuś, kto chciałby zainwestować 100 tysięcy złotych na okres 12-miesięczny? Odpowiedziałem mniej więcej tak: – Przed udzieleniem porady starałbym się dowiedzieć, jakiej stopy zwrotu oczekuje w tym okresie. Gdyby na przykład powiedział, że chce zarobić 30% i ma ku temu rzeczywisty, uzasadniony powód, to nie poleciłbym mu funduszu obligacji ani funduszu pieniężnego, bo nie miałby żadnych szans na sukces. W związku z tym pozostaje tylko jedna rekomendacja – fundusz akcji.
W tym momencie zabrał głos prezes TFI i orzekł, że absolutnie nie zgadza się z moją opinią. Powołał się na przewidywania swoich zarządzających, którzy są zdania, że hossa trwa już dwa lata i to jest wszystko, na co stać polski rynek. Powiedział, że czeka nas bessa i że zgodnie z tymi przewidywaniami agenci mają promować fundusz obligacji.
Spytałem: – Czy można być pewnym, że to już koniec hossy? Pan prezes stwierdził, że tak. Dopytałem: – Czy na sto procent? Zawahał się.
I cóż, nie minęły dwa tygodnie, gdy rynek ruszył do góry, a po dwunastu miesiącach był o kolejne kilkadziesiąt procent wyżej.
Czy prezes popełnił błąd?
Wszystko zależy od punktu widzenia. On reprezentował punkt widzenia zarządzających funduszami, doradców inwestycyjnych, którzy mają prawo, a czasami nawet muszą dokonywać przewidywań przyszłego trendu. Jednak kompletnie nie zrozumiał mojego punktu widzenia, ani żadnego z doradców finansowych. Nawet wówczas, gdy doradca finansowy powołuje się na prognozy doradcy inwestycyjnego, to i tak powinien to robić wyłącznie w kontekście rozpoznanych rzeczywistych potrzeb osoby oszczędzającej, a nigdy w tym celu, by naginać naszą decyzję do przewidywań rynkowych, gdyż te mogą się nie sprawdzić, a poza tym są wtórne w stosunku do naszych oczekiwań i potrzeb.
Wyobraź sobie sytuację odwrotną. Załóżmy, że nie mamy potrzeby osiągania wysokiej stopy zwrotu („do szczęścia” wystarcza nam utrzymanie realnej wartości odkładanych oszczędności), a doradca namawiałby nas do inwestycji w fundusz akcji, bo jakiś uznany „guru inwestycyjny” powiedział, że czeka nas bardzo dobry okres na giełdzie, a później okazałoby się, że rynek nie potwierdził tych optymistycznych założeń.
Na czym polegałby błąd doradcy finansowego?
Oczywiście nie na błędzie analityka, tylko na tym, w jaki sposób doradca skorzystałby z tej wróżby. Po pierwsze, rekomendowałby fundusz akcji jako inwestycję mającą przynieść wysoką stopę zwrotu w krótkim terminie (to samo w sobie nie zawsze jest błędem, o tym decyduje rzecz najważniejsza – nasze oczekiwania). Po wtóre, taka rekomendacja, tak jak i rekomendacja analityka odnosiłaby się do rynku, a nie do naszych potrzeb, które zostałyby zignorowane. Tymczasem dobry doradca finansowy powinien mieć tylko jeden priorytet – zaspokajanie (rzeczywistych i trwałych) potrzeb osób oszczędzających, a nie wskazywanie najlepszej formy lokaty na najbliższe dwanaście miesięcy.
Jeszcze jeden przykład bardzo kiepskiej porady
Banki bardzo długo broniły się przed sprzedażą funduszy inwestycyjnych, traktując je jako konkurencję. Zmieniło się to w latach 2002–2003, kiedy fundusze obligacji zaczęły korzystać na obniżaniu stóp procentowych. Przynosiły dodatkowy dochód dla swych uczestników, wynikający ze wzrostu rynkowej wartości obligacji o stałym oprocentowaniu, a lokaty bankowe odwrotnie – oferowały coraz niższe oprocentowanie.
Zadziałał efekt kontrastu. Różnica rentowności była ogromna: około 5–6% na lokacie w porównaniu do kilkunastu procent (nawet do 20%) w funduszach obligacji w skali roku. Wystąpiła istna mania inwestowania, jeśli chodzi o fundusze obligacji. Trwało to dwa lata: od 2001 do maja 2003 roku, kiedy zakończył się cykl obniżek stóp procentowych.
Właśnie w maju 2003 roku prowadziłem szkolenie dla pracowników jednego z banków, który dołożył fundusze do swojej oferty. Szkolenie prawie w całości było poświęcone funduszom obligacji, gdyż osoby w nim uczestniczące nie chciały słyszeć o sprzedaży funduszy akcji (mieliśmy za sobą dwa lata spadku cen akcji i wspaniałych wyników funduszy obligacji).
Na koniec, jak zwykle, zadałem prowokacyjne pytanie: – No dobrze, to co zrobicie, gdy klient sam poprosi o fundusz akcji i będzie chciał wpłacić do niego pieniądze? Od razu wyskoczyła jedna z uczestniczek: – No jak to, co?! Szybko wybiłabym mu z głowy taką głupią decyzję. Wywołało to śmiech uczestników, a mój odpowiedni komentarz.
Działo się to, jak dzisiaj wiemy, dokładnie w przededniu rozpoczęcia kilkuletniego okresu hossy.
Dwanaście miesięcy później jednostki funduszu akcji, który miał być „wybity klientowi z głowy” (w jego „najlepszym” interesie) były droższe o kilkadziesiąt procent, a fundusze obligacji pokazały ujemne stopy zwrotu (wskutek kilku podwyżek stóp procentowych).
Pewna hossa i pewne spadki
Pamiętasz co twierdzili fachowcy w kwietniu w 2007 roku? Że Polskę czeka jeszcze kilka lat hossy, co najmniej do 2012 roku, czyli do Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej. Jak to uzasadniali: Skoro Polska ma być współgospodarzem ME, to czekają nas gigantyczne inwestycje i tym samym utrzymanie wzrostu gospodarczego przez kolejnych kilka lat, co w sposób oczywisty przyczyni się do kolejnych wzrostów na giełdzie.
Przypomnij sobie luty 2009 roku. Jakie słyszałaś/słyszałeś wówczas porady z ust doradców finansowych? To bezwzględnie czas na bezpieczne inwestycje, trzymania się z dala od rynku. Nie było innych opinii, poza nielicznymi wyjątkami.
I co wydarzyło się w drugim kwartale tego roku? Cud – w okresie 6 miesięcy można było zarobić 100%.
Najnowsze komentarze